wtorek, 31 stycznia 2017

Wizyta u psychologa

Dzisiaj bylam u swojego psychologa. Plakalam wiekszosc czasu. Jest mi przykro. Jest mi niewyobrazalnie przykro... zanim do niej poszlam, jeszcze jakos sie staralam twardo trzymac... ale jak bylam u niej i zaczelam cicho mowic, co u mnie sie dzieje... jak sie czuje... to tak jakos nie moglam powstrzymac lez...

Pustko tak... smutno tak... jestem zla na siebie. Powinnam sie inaczej czuc... powinnam byc inna, silna, powazna... osiagac sukcesy na uczelni... a tylko sie mazgaje...

Jakos tak nie potrafie sobie poradzic z tymi wszystkimi emocjami, ktore siedza mi w glowie; nie moge wytrzymac z nimi sam na sam, a z kims, czuje sie jeszcze bardziej samotna... Nie wiem co ze soba zrobic. Czuje sie zmeczona. Wiecznie zmeczona. Albo zirytowana, albo smutna...

Chcialabym nie czuc zadnych emocji, to wtedy... to wtedy bylabym o wiele bardziej produktywna. I uczyla sie dobrze do sesji... i chodzila regularnie na terapie. Ostatnio bylam dwa tygodnie temu i psycholozce bardzo sie nie podoba, ze tak chodze w kratke. Zle mi z tym, ale jednoczesnie tez czuje sie tak bardzo zrezygnowana, ze nawet nie chce mi sie z czymkolwiek starac... nawet moje spotkania z Filozofem, ktore zawsze byly dla mnie niesamowicie milymi przezyciami, staly sie jakos tak blade i wyciete z tekturki...

Chcialabym sie przytulic. Gdzies schowac... zeby nie plakac juz wiecej. Zeby nie musiec uczeszczac na terapie i nie lykac tabletek juz... zeby bylo spokojnie...

niedziela, 29 stycznia 2017

Rzeczy, ktore powiedzial moj ojciec - spis mysli destrukcyjnych na mloda osobowosc.

Tutaj bede zapisywac wszelkie rzeczy, ktore ojciec mi powiedzial, wraz z odpowiednimi datami. Chce jakos sobie poradzic z tym wszystkim... To, co podkreslilam, zabolalo mnie najmocniej...

21.01.2017 

  • przeze mnie moja mama jest chora;
  • po co ja w ogole zyje, skoro jestem taka bezuzyteczna?
  • sytuacja w domu jest cala moja wina;
  • gdy bylam mlodsza, ojciec powinien byl mnie wiecej bic, to teraz bym sie lepiej zachowywala i miala wiecej do niego szacunku.
Pamietam, ze wtedy strasznie plakalam i marzylam o smierci. Zupelnie nie potrafilam podniesc sie na duchu... Potem, gdy spotkalam sie z Filozofem, w ogole nie potrafilam sie jakos ogarnac...

29.01.2017

  • jestem bezuzyteczna;
  • nie mam zadnych uczuc;
  • wyprowadzi mnie z domu pod most;
  • sytuacja jest taka sama jak w tamtym roku i nie zdam sesji;
  • moja terapia nic nie daje i jest bez sensu;
  • wszystko psuje;
  • inni ludzie mi nie pomoga;
  • inni ludzie mnie nie lubia;
  • ciagle tylko gram na komputerze;
  • Filozof wcale mnie nie lubi;
  • Filozof utopilby mnie w lyzce wody;
  • Filozof nie lubilby mnie, gdybym nie miala tych wszystkich fajnych rzeczy i pieniedzy rodzicow...
  • bo u innych jest gorzej;
  • bo inne corki zachowuja sie inaczej - lepiej - ode mnie.
Jest mi bardzo przykro - po prostu przykro, szczegolnie, ze moja mama dala sie wciagnac w ta durna litanie i wtracila swoje niepotrzebne trzy grosze... gdyby nie to, ze mam teraz wazniejsze sprawy na glowie niz rozmyslania na powyzsze pytania, to chyba bym sie poplakala. I jeszcze to wciaganie w klotnie Filozofa tylko po to, by sprawic mi przykrosc, jest straszne...

30.01.2017 

  • moje wyjscie z domu, zeby sie spotkac z moimi znajomymi, sa beznsensowne. 

sobota, 28 stycznia 2017

Artystycznie ~

W tym tygodniu wykonczylam dwa rysunki - martwa nature oraz fanart. Oba sa na malym formacie, bo tylko A5 - namalowane z pomoca olowkow i tuszu. Wisza teraz sobie na tablicy nad biurkiem - czy dumnie? Sama nie wiem... z jednej strony jestem zadowolona, ze skonczylam cos od poczatku do konca - a z drugiej... jak rysowalam, mialam mieszane uczucia. Wiekszosc czasu bylam albo zmeczona, albo juz mialam dosyc tego i chcialam to porzucic. Bylo mi bardzo ciezko... jednak mozna powiedziec, ze na swoj sposob zmusilam sie do tego, by to skonczyc. Fanarta szczegolnie, bo martwa natura jakos o wiele lzej szla.

Tak - jestem z nich zadowolona tylko dlatego, ze je skonczylam. Wydaja mi sie one troche slabe - slabe w znaczeniu, ze nikt by nie zwrocil uwagi na te szkice, a same prace nie nadaja sie do portfolio... ale z drugiej strony, zrobilam wszystko tak, jak powinnam - zachowalam proporcje, zasady kompozycji, odpowiednio zaznaczylam forme i wycieniowalam - wiec czemu sie az tak doluje?

Najpierw zaczelam od prostego szkicu - nastepnie szkic bardziej szczegolowy, a potem konturowanie tuszem. A potem miekkie cieniowanie olowkiem. I podpis, i gotowe! Brzmi tak fajnie, tak prosto, tak zabawnie! - wiec nie wiem, czemu nie sprawia mi rysunek tyle radosci co kiedys. Pewnie wszelkie powody tego dziwnego stanu kryja sie w moim umysle - ale... ale chyba jeszcze nie chce tam az tak gleboko zagladac... nie dzis. Moze po sesji. Na razie w ogole sie do niej nie przygotowywuje, bo skoro wiekszosc egzaminow mam w sesji poprawkowej, to jakos tak przyjemnie jest odsunac wszystko od siebie. Tak podmiesc pod dywan te zaliczenia. Tyle, ze niestety podswiadomosci oszukac sie nie ida, wiec mimowolnie czuje sie tym wszystkim zestresowana...

Najwazniejsze jest to, ze znowu rysuje. Cokolwiek. Ale rysuje. A jesli rysuje, to znaczy, ze bede caly czas cwiczyc i polepszac swoje umiejetnosci. W ten sposob bede robic postepy, male i duze, nie bede stac w miejscu - mysle, ze to otworzy mi drzwi do zostania prawdziwym, rozpoznawalnym rysownikiem.

Dzisiaj tez szydelkowalam troche - zaczelam robic dla siebie teczowy szalik i wykanczalam ten dla Filozofa. Chcialabym go w koncu skonczyc, dac mu go na jakas specjalna okazje... o szalik dla siebie sie nie martwie, bo mam sie w co opatulic, a Filozof nic nie ma.

Filozoficzny szal... Robie go z bawelny w dwoch kolorach - ciemnym, pastelowym zielonym i czarnym. Sadze, ze to bardzo meskie polaczenie, ktore bedzie pasowac Filozofowi - zielony kojarzy mi sie z jego mila, spokojna dusza, a czern to klasyka elegancji w garderobie.

Jestem ciekawa, jak moj szalik bedzie lezal na nim - nie mialam jeszcze zadnej okazji zrobic przymiarki, a moje bieganie w nim po domu i bawienie sie fredzelkami sie nie liczy. Juz sie nie moge doczekac jak mu go w koncu podaruje!

Moj szalik jest za to inny, bardzo kolorowy, we wszystkich odcieniach teczy. I nie jest bawelniany, tylko sztuczny, z wloczki akrylowej.

Oba szale robie ta sama technika, ktora natknelam sie przypadkiem - uczac sie plecenia polslupkow, zrobilam blad i wyszedl mi zupelnie inny scieg niz zamierzony. Polubilam go, wydaje mi sie latwy, choc jest bardziej meczacy oraz czasochlonny.

czwartek, 26 stycznia 2017

Lostica i jej sesja na uczelni

Uuuch, jestem przerazona.  Moze wydaje sie to trywialne, ale naprawde boje sie. Strach wywoluje u mnie przymus zaliczenia przedmiotow na uczelni - czyli sesja!

Boje sie, poniewaz nie zaliczylam zadnych cwiczen z powodu nieobecnosci depresyjnych - przez to nie moge raczej podchodzic do egzaminow... a jak nie bede miec egzaminow, to i nie bedzie ocen z danych przedmiotow - a jak tego nie bedzie, to i dlug punktowy sie znajdzie, a wtedy - wtedy juz nic, tylko wyprowadzka z uczelni!

Mozliwe, ze to wszystko jest over-thinking, spowodowany depresja - niepotrzebnie rozmyslam juz nad wszelkimi mozliwymi opcjami i oczywiscie wybieram te najgorsze. Umysl to straszny wladca duszy... jak mu sie za duzo pozwoli, to zle rzadzi czlonkami ciala. Jakos nie mysle o tym, ze sobie poradze; ze zalicze - tylko jedynie co mi chodzi po glowie, to moj zalosny koniec na studiach...

Pewnie sie martwie z powodu wczesniejszych doswiadczen - w tamtym roku nie podeszlam do sesji, bo bylam wtedy w szpitalu psychiatrycznym, a potem zdawanie egzaminow w czasie urlopu dziekanskiego szlo mi wyjatkowo opornie. Dodajac do tego fakt, ze przedmioty w ogole mnie nie interesuja, ja potrafie sie bardzo latwo zdenerwowac i jeszcze mam nad soba debilnego ojca, ktory potrafi sie ze mnie tylko smiac... coz, nie ma to jak pocieszac sie wsparciem otoczenia... Jedynie co, to moj kochany Filozof we mnie wierzy. I Sekretartka.

Z drugiej strony, nie robie nic w celu zmniejszenia odczucia leku. Logicznie by bylo, azeby pouczyc sie po prostu, zeby znac material i spokojnie zdac. A mi sie tak bardzo tego wszystkiego uczyc nie chce... Wszystko jest takie nudne i zupelnie mi nie potrzebne do zycia. Nie lubie swojego kierunku studiow - jest nudny, pomimo tego, ze fajnie brzmi. A na inny nie chcieli mnie przyjac. Trafilam na ten gorszy Wydzial i teraz musze sie nudzic...

Dzisiaj rano mam ostatnie cwiczenia, na nich moge sie poprawic i je zdac - ale szczerze mowiac, jestem juz zrezygnowana. W ciagu tygodnia nie znalazlam motywacji, by cokolwiek sie z tego pouczyc - chcialam wczoraj, ale mimo wszystko dzien spedzilam na innych rozrywkach, niz rozrysowywujac wektory sil. Dopiero teraz przejrzalam mniej wiecej notatki oraz przypomnialam sobie wzory. Coz... jezeli prowadzacy nie da jakichs dziwnych przykladow, a jakies proste, aby zdac... to moze jednak mi sie uda... mam taka mala, malutka nadzieje... to zawsze kroczek wiecej do nie-wywalenia-mnie-ze-studiow.

środa, 25 stycznia 2017

Nie rozumiem siebie.


Nie rozumiem. Nie rozumiem siebie. Zachowuje sie wyjatkowo... Irracjonalnie, choc nie chce taka byc. Choc nie chce, zachowuje sie zupelnie inaczej - czemu zachowuje sie tak jak nie chce, skoro tego nie chce? To glupie... Nie rozumiem tego.

A moze jednak tak naprawde pragne tego, co uznaje za niechciane, tylko sama siebie oszukuje, wciaz powtarzajac jak mantre "nie, nie"?

Zle sie z tym czuje. Mam wrazenie, ze faktycznie wiekszosc rzeczy w moim otoczeniu jest falszywe - a nawet, ze nie istnieje... Ostatnio nawet zauwazylam u siebie ciekawy mechanizm obronny - otoz dany przedmiot, ktory sprawia mi bol i przykrosc, staram sie jak najbardziej wypchnac ze swiadomosci. Cichutko powtarzam sobie w duchu, ze cos nie istnieje, poki faktycznie nie zaczne odczuwac swego rodzaju odrealnienia od cierpienia...

Wczoraj znowu ojciec na mnie nakrzycal. Bardzo bylo mi smutno, bardzo plakalam - czulam mase emocji, bo tez strach, wscieklosc, nienawisc... Przez mysl przeszlo mi, ze w sumie to nie mam po co plakac - przeciez obudze sie jutro rano i bede zachowywac sie tak, jakby nic sie nie stalo. Przeciez zawsze tak jest. Wstane, ubiore sie, zjem sniadanie... Tak jakbym nie umierala wczoraj z zalu. A skoro w przyszlosci nie bedzie tego bolu... To rownie teraz mogloby go nie byc. Moglby przestac istniec...

Proba radzenia sobie jakos z tym wszystkim placze mi sie troche ze zwyczajnym zyciem. Tak jak probuje uciec od depresji, tak samo staram sie uciekac od prostych codziennych czynosci... Mimo, ze nie chce. Mimo, ze wiem, ze to nie bedzie dobre.

Teraz zaczela mi sie sesja na uczelni. Kazdy student teraz sie uczy. Oprocz mnie. Ja chce sie uczyc... Ale jednoczesnie nie chce mi sie. W dodatku jestem zestresowana i po prostu boje sie tych zaliczen - wiec miast sie pouczyc, spedzam czas w kazdy mozliwy sposob, stajac sie jeszcze bardziej nieszczesliwa...

Nie rozumiem tego. Skoro logicznym byloby sie pouczyc, to czemu tak bardzo wszystko robie przeciw temu - i w dodatku czesto na wpol swiadomie?!

Chcialabym to jakos przezwyciezyc... Zebym umiala robic to co chce... I zeby to chcenie bylo moim prawdziwym chceniem, a nie narzucona wola innych.