sobota, 28 stycznia 2017

Artystycznie ~

W tym tygodniu wykonczylam dwa rysunki - martwa nature oraz fanart. Oba sa na malym formacie, bo tylko A5 - namalowane z pomoca olowkow i tuszu. Wisza teraz sobie na tablicy nad biurkiem - czy dumnie? Sama nie wiem... z jednej strony jestem zadowolona, ze skonczylam cos od poczatku do konca - a z drugiej... jak rysowalam, mialam mieszane uczucia. Wiekszosc czasu bylam albo zmeczona, albo juz mialam dosyc tego i chcialam to porzucic. Bylo mi bardzo ciezko... jednak mozna powiedziec, ze na swoj sposob zmusilam sie do tego, by to skonczyc. Fanarta szczegolnie, bo martwa natura jakos o wiele lzej szla.

Tak - jestem z nich zadowolona tylko dlatego, ze je skonczylam. Wydaja mi sie one troche slabe - slabe w znaczeniu, ze nikt by nie zwrocil uwagi na te szkice, a same prace nie nadaja sie do portfolio... ale z drugiej strony, zrobilam wszystko tak, jak powinnam - zachowalam proporcje, zasady kompozycji, odpowiednio zaznaczylam forme i wycieniowalam - wiec czemu sie az tak doluje?

Najpierw zaczelam od prostego szkicu - nastepnie szkic bardziej szczegolowy, a potem konturowanie tuszem. A potem miekkie cieniowanie olowkiem. I podpis, i gotowe! Brzmi tak fajnie, tak prosto, tak zabawnie! - wiec nie wiem, czemu nie sprawia mi rysunek tyle radosci co kiedys. Pewnie wszelkie powody tego dziwnego stanu kryja sie w moim umysle - ale... ale chyba jeszcze nie chce tam az tak gleboko zagladac... nie dzis. Moze po sesji. Na razie w ogole sie do niej nie przygotowywuje, bo skoro wiekszosc egzaminow mam w sesji poprawkowej, to jakos tak przyjemnie jest odsunac wszystko od siebie. Tak podmiesc pod dywan te zaliczenia. Tyle, ze niestety podswiadomosci oszukac sie nie ida, wiec mimowolnie czuje sie tym wszystkim zestresowana...

Najwazniejsze jest to, ze znowu rysuje. Cokolwiek. Ale rysuje. A jesli rysuje, to znaczy, ze bede caly czas cwiczyc i polepszac swoje umiejetnosci. W ten sposob bede robic postepy, male i duze, nie bede stac w miejscu - mysle, ze to otworzy mi drzwi do zostania prawdziwym, rozpoznawalnym rysownikiem.

Dzisiaj tez szydelkowalam troche - zaczelam robic dla siebie teczowy szalik i wykanczalam ten dla Filozofa. Chcialabym go w koncu skonczyc, dac mu go na jakas specjalna okazje... o szalik dla siebie sie nie martwie, bo mam sie w co opatulic, a Filozof nic nie ma.

Filozoficzny szal... Robie go z bawelny w dwoch kolorach - ciemnym, pastelowym zielonym i czarnym. Sadze, ze to bardzo meskie polaczenie, ktore bedzie pasowac Filozofowi - zielony kojarzy mi sie z jego mila, spokojna dusza, a czern to klasyka elegancji w garderobie.

Jestem ciekawa, jak moj szalik bedzie lezal na nim - nie mialam jeszcze zadnej okazji zrobic przymiarki, a moje bieganie w nim po domu i bawienie sie fredzelkami sie nie liczy. Juz sie nie moge doczekac jak mu go w koncu podaruje!

Moj szalik jest za to inny, bardzo kolorowy, we wszystkich odcieniach teczy. I nie jest bawelniany, tylko sztuczny, z wloczki akrylowej.

Oba szale robie ta sama technika, ktora natknelam sie przypadkiem - uczac sie plecenia polslupkow, zrobilam blad i wyszedl mi zupelnie inny scieg niz zamierzony. Polubilam go, wydaje mi sie latwy, choc jest bardziej meczacy oraz czasochlonny.