wtorek, 24 maja 2016

Nerwy na tle filozoficznym.

Dziś spotkało mnie od strony Filozofa coś, co sprawiło, że prawie się od razu rozpłakałam... i nie wiem czy mam powody do płaczu, czy nie... ale fakt faktem - całkowicie ścięło mnie to z nóg, później jakoś nie mogłam powrócić do stanu względnego spokoju; smutnego, ale spokoju....

Otóż Filozof na swoich studiach miał do wykonania prezentację na dosyć ciekawy temat; nie mając sam doświadczenia w tej dziedzinie, zwrócił się o pomoc do mnie; a ja, zakochana w nim po uszka, zgodziłam się bez zastanowienia i niezważając na swoje egzaminy oraz złe samopoczucie, skleiłam mu tą prezentację...


Nawet dzisiaj rano razem wprowadzaliśmy poprawki - Filozof podesłał mi swoje pomysły, ja je wcieliłam w życie... z domu wybiegłam w pośpiechu, chciałam zdążyć na czas... Biegłam na autobus, biegłam na pociąg, omal nie zemdlałam od tego wysiłku, lecz... udało mi się.

Zmęczona, ale zadowolona wręczyłam Filozofowi pracę z nadzieją, że mu się spodoba. Zachęciłam go, by przejrzał ją przy mnie, bo chciałam się upewnić czy będzie z tego wszystkiego zadowolony...

Filozof przejrzał kartki, a potem nakrzyczał na mnie... Czułam, że jest wściekły na mnie, że jest wściekły, wściekły, wściekły...! Okazało się, iż na ostatnim slajdzie zapomniałam dodać jeden obrazek - jeden! - i to w dodatku na ostatnim slajdzie...

Myślałam, że Filozof zajebie mnie tam na miejscu - zaczął drżeć, głos mu się podniósł, a w jego ruchach było widać nerwowość i agresję. Wystraszyłam się... i jednocześnie poczułam się nic nie wartym, nic nie znaczącym pyłkiem na wietrze; miałam wrażenie, że coraz bardziej się zmniejszam i zmniejszam, aż staję się tak malutka jak mrówka - a Filozof w złości mnie depcze...

Cała radość z mojej pracy dla niego poszła się jebać - z całej prezentacji pierwsze na co zwrócił uwagę, to moje niedopatrzenie... a ja odniosłam definitywnie wrażenie, że to wszystko, co zrobiłam dla niego, nadaje się tylko do kosza... a ja jestem okropna i beznadziejna...

Zacisnęłam silniej powieki i odwróciłam się, starając się jakoś uspokoić, jednocześnie się nie rozpłakując. Coś tam jeszcze Filozof mówił, że zaraz pójdziemy razem do biblioteki, ale ja nie słuchałam go; dygnęłam mechanicznie, odparłam typowe "muszę iść", odwróciłam się i już miałam odejść ze łzami w oczach... ale Filozof poderwał się za mną, złapał mnie i spytał się cicho, czy "wszystko jest w porządku?". Westchnęłam, że tak; nie miałam ochoty z nim rozmawiać ani dłużej przebywać, chciałam już być sama, tak bardzo było mi przykro............. On zauważył moją reakcję, przeprosił za siebie i bardzo mocno przytulił; pytając, czy już jest w porządku... Potem pisał do mnie wiadomości sms, że dziękuje za to wszystko, że prezentacja dobrze mu poszła, że zaliczył, że beze mnie nie dałby rady... ale zupełnie nie zwracałam na to uwagi... 

Nie wiem, czuję się tak, jakby ktoś zrobił jakąś rysę na tym wszystkim - niby jest w porządku, ale jednak jest mi przeraźliwie smutno... Byłam potem po egzaminie u niego, odpoczywaliśmy; ale jego tulenie w ogóle mnie nie rozweselało, a samej wydawało mi  się, że moja wizyta go tylko irytuje...

Poza tym... teraz, gdy w myślach odtwarzam tamte doświadczenia, nasunęła mi się jeszcze jedna myśl - otóż... otóż mam wrażenie, iż jego reakcja... przypominała mi reakcję mojego własnego ojca... jego nerwicę, jego wybuchy gniewu, gdy coś jest nie po jego myśli...

W tamtej chwili się wystraszyłam, nadal czuję się nieswojo...

Ja... ja nie chcę się związać z kimś, kto... kto będzie mi przypominał ojca... kto będzie na mnie krzyczał... nie chcę powtarzać błędu dobierania podświadomie partnera, bo jest jak ojciec...

A nie wiem, czy Filozof potrafi... czy chce się zmienić...

Chcę... chcę być kochana...