Czuję się samotna. Bardzo, ale to bardzo samotna. Od poranka pokładam się tylko po kątach, zabijam czas jakimiś bazgrołami i modlę się o to, by ten dzień minął jak najszybciej... w głowie mi się kręci. Poczucie nierzeczywistości, nierealności męczy mnie jeszcze mocniej - skoro nic wokół (chyba?) nie istnieje, to... to znaczy, że jestem sama. A ja... a ja nie chcę być sama...
Nudzę się okropnie. To zły znak. Przed chorobą, przed depresją NIGDY się nie nudziłam - tym bardziej kiedy byłam tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie. Ba, nawet uwielbiałam być sama! Nie potrzebowałam nikogo, bawiłam się większość czasu w samotności... aż pewnego dnia... ale to opowieść na inny dzień... Nie chcę rozpamiętywać dawnych dni...
Dziś wyjątkowo mocno tęskniłam za Filozofem. Gdy tylko się obudziłam, miałam ogromną ochotę napisać do niego - jednak walczyłam sama ze sobą i się powstrzymywałam. Po pierwsze - nie chcę mu się narzucać ani przeszkadzać; po drugie - znowu będę mu piszczeć o swoich problemach i rozterkach, znowu, znowu, znowu... po trzecie - marzę o tym, żeby to sam Filozof mnie zauważył. Żeby to on pierwszy napisał, żeby to on się do mnie uśmiechnął pierwszy, żeby to on coś ciekawego zaproponował - zazwyczaj to ja dzwonię, ja piszę, ja podsuwam pomysły... i jestem już trochę zmęczona... i czuję się tak, jakbym nie istniała w jego oczach... Futrzak mówi, że gdyby odpowiednio długo milczeć, on sam by zatęsknił, co by mu uświadomiło, jak ważna jestem dla niego. Cóż, słyszałam coś nie coś o takich metodach...
Jednak... mam poczucie, że Filozof lepiej się czuje sam ze sobą. Woli samotność, niż mnie. Nie wiem, czy faktycznie tak jest - a ja już nie chcę kolejny raz zadawać mu tych samych pytań...
"Kim ja dla Ciebie jestem, Filozofie?"
"Nie wiem."
"A kim chciałbyś, żebym była...?"
"Nie wiem... Przepraszam...! Ale naprawdę nie wiem..."
"A kiedy będziesz wiedział....?"
"Nie wiem... Czas... czas pokaże..."
Nie wiem, czy to jest prawidłowa reakcja, ale to boli... czy powinno to boleć...? A może jestem przewrażliwiona...?
Może gdybym nie miała tak smutnych wspomnień, potrafiłabym być spokojniejsza i najzwyczajniej w świecie cierpliwa... a tak... boję się, po prostu się boję, że go stracę! Że go stracę, tylko dlatego, że on nie wie, czego chce w życiu...! Boję się, że będę cierpieć, kolejny raz przeżywać to samo...!
Późnym popołudniem zadzwoniłam do niego. Wcześniej wymieniliśmy w sumie kilka pustych smsów... Raevas, gdyby o tym usłyszał, chyba padłby na miejscu i śmiał się do rozpuku. Pamiętam, jaki miał ubaw dawno, dawno temu przy Zuzannie... ech...
Nie rozmawialiśmy długo. Szczerze mówiąc, rozmowa jakby się nie kleiła. Filozof albo odpowiadał mi krótko, albo lakonicznie, mi było zbyt głupio zadawać jakieś bardziej szczegółowe pytania. Gdy tylko usłyszał o moim złym samopoczuciu, natychmiast począł wymyślać jakieś dobre sposoby na smutki - nie przeczę, to bardzo miłe z jego strony, ale... po prostu chciałam z nim porozmawiać. Tak zwyczajnie choć troszkę poczuć jego obecność w moim życiu.
W końcu zrozumiałam jego pragnienie. On chciał mi wepchnął w ręce jakiekolwiek zajęcie, bylebym tylko zostawiła go w spokoju... chciał być sam... jak zazwyczaj...
A ja jak idiotka tęsknię za nim... tak bardzo...
Spytałam się go czy chciałby, żebym się już rozłączyła. Coś tam odparł, że nie, ale ja wiedziałam, iż prawda jest inna, po prostu nie chce się do tego przyznać. Odpowiedziałam, iż nie będę na siłę z nim rozmawiać skoro nie chce... Wywiązał się między nami taki dziwny dialog...
"Nie chcesz...?""Yhym.""...rozmawiać...?""Yhym.""...ze mną...?""Yhym..."
Momentalnie poczułam, jak ściska mi się serce, a w oczach stają łzy. Zadrżał mi głos.
"Przepraszam... po prostu... teraz, w tej chwili nie mam ochoty na rozmowę... Czy Ty... czy Ty płaczesz...? Nie płacz, proszę..."
Oczywiście, że płaczę! Jak mam kurwa nie płakać, kiedy osoba, na której bardzo mi zależy, cierpi i w dodatku w żaden sposób nie chce się ze mną podzielić tym, co ją gryzie?! Ale nie, nie powiem Ci tego - nie przyznam Ci się, jak bardzo mi się przykro zrobiło... Rozumiem, każdy może mieć lepszy czy gorszy dzień, lecz... Ty mnie zawsze odsuwasz od siebie...
Zupełnie jak Raevas... i inni...
Nie powiem Ci tego, bo nie chcę wymuszać Twojej uwagi, Twojego ciepła swoimi łzami. Chciałabym żebyś widział mnie, a nie mój płacz...
Tak bardzo Cię potrzebuję...
"Nie płaczę. Naprawdę nie płaczę. Pójdę już..."
Nie chcesz mnie, to nie... Ja z czasem się przyzwyczaję do tego... może Ty kiedyś się przyzwyczaisz do mnie... ale miej na uwadze, że wtedy mogę już być bardzo daleko...
Położyłam się na kanapie, zamknęłam oczy, opanowałam emocje. Ból zniknął, pozostała pustka. Nawet głowa przestała mnie tak bardzo boleć jak z rana.
Nie wiem jak długo leżałam, ale gdy wstałam, czułam się ocucona. Pusta w środku, ale na swój sposób spokojna. Jestem sama, ale zarazem nie jestem - mimo, że nie ma przy mnie Filozofa, ani Raevasa, ani Futrzaka, ani innych moich przyjaciół - nie jestem sama; mam siebie. Mam kolorowe kartki, długopisy, ołówki; mam swój internetowy dzienniczek; mam książki, komputer i inne; mam wokół siebie masę fascynujących narzędzi, którymi mogę bawić się sama ze sobą - nie potrzebuję nikogo. Mam też swojego wiernego towarzysza - depresję; wrażliwe przyjaciółki emocje, senne zwierzątka domowe marzeń...
Nie jestem sama. Nie mam powodu odczuwać samotności. Muszę podnieść swój pyszczek do góry i zacząć zauważać samą siebie. Może doświadczenie depresji nauczy mnie, że nie potrzebuję nikogo do szczęścia, ani do wyleczenia, ani do niczego!
Dlaczego więc tęsknię? Dlaczego więc odczuwam samotność?
Ja wiem czemu. Ale boję się tego przyznać sama przed sobą. Wolę to odsuwać od siebie... na razie...