sobota, 2 lipca 2016

Krople szczęścia.

Jejciu, czuje się taka szczęśliwa!

Spędziłam dziś cudowny dzień w towarzystwie Filozofa...! Po prostu prze-cu-dow-ny! Umieram tylko z głodu... oprócz śniadania, nic nie jadłam od rana...

Tak bardzo świetnie się czuje, że nawet nie wiem jakie słowa dobrać, by w pełni wyrazić swój nastrój! Chciałabym, żeby było już tak zawsze - dziś czułam się przy nim ważna, kochana, piękna... Jejciu, jejciu, jejciu!!!


Pojechałam do niego bez zapowiedzi, ot tak po prostu, chciałam mu zrobić niespodziankę... a jednocześnie też przeprosić. Poprzedniego dnia mimowolnie trochę grałam mu na nerwach wieczorem... Chciałam po prostu go zobaczyć...

Zrobiłam dla niego kanapki (mój biedny, kochany student!), spakowałam plecak, ubrałam się w swoja ulubioną czarną sukienkę z koronki i wyszłam z domu... Pojechałam do niego. Podróż niezmiernie mi się dłużyła w pociągu, ale tym razem wzięłam ze sobą mp3 i słuchawki. Cicho obserwowałam świat za oknem... 

Filozof się bardzo ucieszył, że przyjechałam. W sumie... oboje się bardzo cieszyliśmy. Na początku spotkania strasznie się bałam, że może jemu się to nie spodoba, że może niepotrzebnie jestem u niego, że może lepiej by było, gdybym została w domu... Ale Filozof rozwiał te wątpliwości. Wytulił mnie bardzo mocno, trochę tak jakbym była jakimś małym kłębuszkiem, a potem usiedliśmy. Trochę porozmawialiśmy, a potem... Filozof siedział normalnie i oglądał bardzo  naukowe filmiki, a ja polożyłam się obok i wtuliłam się bardzo mocno w niego. Jak kot.

Filozof w jednej chwili stał się dla mnie najmilszą poduszeczką pod słońcem. Rozluźniłam się, humor mi się poprawił... Czułam, jak od czasu do czasu mnie tulił mocniej, poprawiał moje ułożenie; czułam, jak całował moją głowę i trzymał za łapki - czułam się bezpieczna przy nim...

Dużo czasu spędziliśmy na rozmowach, na tuleniu... Jego obecność sprawiała mi ogromną przyjemność i chyba pierwszy raz w naszej relacji czułam, a zarazem wiedziałam - że wszystko jest w porządku. Że nie mam powodów by się bać. Że nie muszę się niczym martwić, a jedynie co mogę, to cieszyć się z naszej wspólnej obecności.

Napiliśmy się cydru, poszliśmy zjeść coś wyjątkowo smacznego... A na wieczór przyszła burza i zmyła cale miasto. Gdy ona odeszła, deszcze jeszcze trochę kropił - był zimny, dotyk kropel o nagą skórę powodował delikatne, przyjemne dreszcze...

Szliśmy na dworzec, Filozof trzymał mnie za łapkę, nie puszczał, a z nieba sączyły się drobiny szczęścia... Chcieliśmy tańczyć, ale nie mieliśmy już siły.

To był cudowny dzień...