środa, 6 lipca 2016

Żeby ten chuj zniknął... inaczej wolę umrzeć...

Kurwa mać! Szczerze mówiąc, jakoś tak denerwuje mnie perspektywa przeżycia ok. 60-70 lat życia... bo to oznacza, że jeśli to jest średnia dla naszego typu społeczeństw, to... mój cholerny ojciec będzie jeszcze z 20, 30, 40 lat żył i będzie mnie kurwa terroryzował, męczył i dręczył!!! Poniżał, wyzywał i gnoił, bo jest jakimś chorym psychopatą! Jeju, jak ja go nienawidzę!!! Zupełnie nie rozumiem, co moja matka w nim widziała, że się z nim ożeniła... ja to bym się już dawno z takim chujem rozwiodła. A, zapomniałam, moja mama tak jest zależna finansowo od ojca, że aż się płakać chce. Poza tym... ona chce z nim być. I toksyczność ojca wcale jej nie przeszkadza, ba, to mnie się czepia o co mi chodzi i śmieje się ze mnie, "że taka pokrzywdzona jestem"!

Nienawidzę ich. To przez tego chuja trafiłam do szpitala psychiatrycznego, zawaliłam studia i próbowałam popełnić samobójstwo. Nic ich nie rusza. Wszystko jest takie samo, jak pamiętam od małego. I zawsze mój ojciec będzie takim chujem jakim był.
Tak, tak, ktoś mógłby powiedzieć, że to i tak wszystko moja wina, bo przecież mogłabym się zachowywać inaczej i olewać wszystko - problem w tym, że jestem tak zatruta od niemowlęcia... że chyba nic mi kurwa nie pomoże. Tak bardzo beznadziejna osobowość mi się wytworzyła, że naprawdę chciałabym sobie strzelić w łeb, żeby dłużej już tego wszystkiego nie czuć - strachu, lęków i obelg ojca...

Dopóki się nie wyprowadzę z domu, nic się nie zmieni... Filozof jest szczęściarzem, bo on miał możliwość wyjechania na studia poza dom rodzinny; mi rodzice zabronili...

Kurwa, zazdroszczę mu... siedzi sobie sam w pokoju z laptopem w łóżku i nie musi nic robić. A mi ciągle zawracają dupę jakimiś pierdołami i tylko mnie poniżają.
 
Kiedyś mieliśmy całą rodzinką grubą rozmowę na ten temat. Ja i moja mama mówiłyśmy naszemu ojcu, jak nas źle traktuje i jak bardzo nas to boli. Ojciec albo się wypierał, albo nie dowierzał. Rozmowa gówno dała. Ma nas tak samo w dupie tak jak wcześniej.  

Ojciec na wieczór zrobił mi awanturę o jakiś telefon, którego nie widziałam z pół roku już chyba... i na nic się nie zdały moje tłumaczenia, że go nie mam. Znowu wyszłam na fałszywą sukę, która robi wszystko specjalnie źle. A matka znowu się ze mnie śmiała, a potem się obraziła.
 
Teraz sobie radośnie i spokojnie siedzą w salonie, żrąc ciastka. Ojciec zachowuje się, jakby nic się nie stało, jakby wszystko było okey, matka tak samo.

Pieprzona szczęśliwa rodzinka...

A ja mam ochotę się rozpłakać i potem zabić się, powiesić, cokolwiek... bo tak bardzo się zdenerwowałam, tak bardzo się wystraszyłam, tak bardzo wszystkie substancje chemiczne w głowie mi zawróciły, że aż chciałabym umrzeć tu i teraz...

Zastanawiam się, czy kiedyś faktycznie uda mi się to zrobić... odejść...

Będę gdzieś tam, hen daleko, nie będę musiała cierpieć... tym bardziej, że chyba moje leczenie nic nie daje... ani leki, ani terapia...

Nie czuję jakiekolwiek różnicy w moim życiu...